– Przywódcy Sejmu Wielkiego lubili mówić o „łagodnej rewolucji”, zwłaszcza w miarę zaostrzania się wydarzeń we Francji. Jeśli jednak zdefiniujemy pojęcie „rewolucji” jako zmiany gwałtownej i radykalnej, to Ustawa Rządowa 3 maja w pełni zasługuje na to miano – mówi prof. Zofia Zielińska, historyk z UW, znawczyni XVIII-wiecznych dziejów Rzeczypospolitej Obojga Narodów.
PIOTR WŁOCZYK: Czy Konstytucja 3 maja została wprowadzona w życie wskutek zamachu stanu?
PROF. ZOFIA ZIELIŃSKA: Jeszcze w połowie lutego 1791 r., w trakcie absolutnie tajnych dyskusji między głównym autorem Konstytucji, którym był król, a Ignacym Potockim, przywódcą sejmowej większości, zapadła w porozumieniu z marszałkiem sejmu, Stanisławem Małachowskim, decyzja, że wnosząc do izby projekt ustawy zasadniczej, króla jako autora podawać się nie będzie. Zapewne chodziło o to, by potencjalnym przeciwnikom utrudnić ożywianie starych, antyabsolutystycznych fobii.
Ostatecznie gotowy tekst postanowiono wprowadzić do parlamentu tuż po świętach Wielkiej Nocy (przypadała 24 kwietnia 1791 r.), gdy większość niewtajemniczonych konserwatystów, potencjalnych przeciwników projektu, nie zdoła jeszcze powrócić do Warszawy. To miała być pierwotnie data 5 maja, ale sekret gwałtownie zaczął wyciekać i przyśpieszono ją o dwa dni. Wieczorem i nocą 2 maja przywódcy sejmowi zebrali ponad 100 podpisów, których autorzy zobowiązali się wspierać nazajutrz przyjęcie konstytucji. Obok nich 3 maja znalazło się jednak w izbie ponad dwudziestu kilku otwartych przeciwników projektu i około pięćdziesiąt osób, które nie były zdecydowane.
W jakiej atmosferze przebiegała dyskusja na ten temat?
Obrady rozpoczęto od przeczytania specjalnie zestawionych depesz z zagranicy; miały wywołać poczucie zagrożenia państwa, stojącego w obliczu kolejnego rozbioru. Po lekturze Ignacy Potocki zwrócił się do króla z prośbą o podanie sposobów ratunku. Monarcha odparł wówczas, że otrzymał projekt, który takim ratunkiem może się stać. Po jego odczytaniu oponenci przystąpili jednak do ataku. I nie chodziło tylko o komedianctwo posła kaliskiego Jana Suchorzewskiego, który oświadczył, że zabije przyprowadzonego z sobą synka, by nie dożył niewoli, ale o poważne, rzeczowe argumenty, jakie konserwatyści zgłaszali zwłaszcza wobec tronu sukcesyjnego (dziedzicznego), przewidywanego w odczytanym projekcie. Sesję rozpoczęto o godzinie 11 przed południem i dyskusja przeciągała się do godziny szóstej wieczorem. Gdy król podniósł wówczas rękę na znak, że chce po raz kolejny przemówić, jeden z posłów prokonstytucyjnych odczytując ten gest jako intencję złożenia przysięgi, zachęcił władcę do niej, o co zaczęli gremialnie prosić także inni. Jak nazajutrz pisał Stanisław August do jednego z polskich dyplomatów: „ja to widząc, że się rzecz daje zrobić, zrobiłem”. Konstytucję uchwalono więc przez aklamację, po czym sejmujący, ignorując pozostające w oczywistej mniejszości głosy przeciwników, udali się na Te Deum do kolegiaty św. Jana. Dwa dni później, 5 maja, dopełniono kilku pominiętych 3 maja formalności.
Ten tok wydarzeń z całą pewnością można nazwać swoistym, parlamentarnym zamachem stanu. Trzeba jednak pamiętać, że 9 miesięcy później, na sejmikach odbywanych 14 lutego 1792 r., naród gremialnie konstytucję zaaprobował – ponad 90% sejmików w różnej formie za nią dziękowało i ją formalnie przyjęło. Jest rzeczą znamienną, że ani targowiczanie, ani Katarzyna II w deklaracji z 18 maja 1792 r., stanowiącej de facto deklarację wojenną, o tym wydarzeniu woleli nie wspominać.
Jak bardzo konstytucja zmieniała państwo? Czy można mówić w tym kontekście o rewolucyjnych reformach?
Przywódcy Sejmu Wielkiego lubili mówić o „łagodnej rewolucji”, zwłaszcza w miarę zaostrzania się wydarzeń we Francji. Jeśli jednak zdefiniujemy pojęcie „rewolucji” jako zmiany gwałtownej i radykalnej, to Ustawa Rządowa 3 maja w pełni zasługuje na to miano. O „gwałtownym” sposobie jej wprowadzenia już mówiłam. Na czym zatem polega radykalizm zmian ustrojowych?
Po pierwsze, parlament stał się w pełni sprawnym organem ustawodawczym, nie tylko dlatego, że usunięto zeń liberum veto i wprowadzono głosowanie większościowe, ale również z tego względu, że ustawy i uchwały sejmowe nie mogły być odtąd w żaden sposób kwestionowane przez sejmiki („odnoszone do braci”, jak mawiano w czasach saskich). Formalnie zniesiono posłuszeństwo wobec instrukcji sejmikowych, nigdy zresztą w prawie polskim nie obowiązujące jednoznacznie. Zmienił się w Konstytucji 3 maja podmiot ustawodawstwa, bowiem mieszczanie uzyskali realny wpływ na prawodawstwo. Wprawdzie nie zbierali się w osobnej izbie sejmowej, ale byli w stanie wpłynąć na kształt projektów ustawodawczych i ustaw. Wreszcie, wciąż w odniesieniu do sejmu, podkreśliłabym przewidziane w konstytucji pierwszeństwo inicjatywy ustawodawczej króla w odniesieniu do wszystkich ważnych spraw państwowych. Oznaczało ono, że sejm będzie uchwalał prawa w pewnej hierarchii, nader istotnej dla państwa, a to dzięki temu, że będzie ją kształtował w największym stopniu człowiek potrzeby tego państwa głęboko znający i rozumiejący.
W odniesieniu do władzy wykonawczej zawarto w Ustawie Rządowej znamienną refleksję: „Doświadczenie nauczyło, że zaniedbanie tej części rządu nieszczęściami napełniło Polskę”. Konstytucja zrywała z bezsilnością egzekutywy, czyniła Rzeczpospolitą monarchią konstytucyjną, tzn. ustrojem, w którym król miał miejsce znaczące (na tym polega monarchizm), ale ograniczone przez konstytucję. Niemalowany władca i sprawna władza wykonawcza to była w wypadku Polski nowoczesność.
Jak duże były zmiany w kwestii stosunków społecznych?
Od strony społecznej najbardziej rewolucyjną reformą było obdarzenie stanu mieszczańskiego prawami, które mieszczan mocno zbliżyły do szlachty. O zasadniczym wpływie na ustawodawstwo „ablegatów” z miast już wspominałam. Ale mieszczanie otrzymali też dostęp do wszystkich niemal urzędów, pełną autonomię administracyjną i sądową w miastach, uzyskali prawo nietykalności osobistej i majątkowej (neminem captivabimus), mogli bez ograniczeń nabywać ziemię i łatwo przechodzić do stanu szlacheckiego.
Wreszcie chłopi. Obok przyznania wolności osobistej wszystkim przybywającym do Rzeczypospolitej z zagranicy, obok wzięcia włościan „pod opiekę prawa i rządu krajowego” oraz możliwości zawierania umów z dziedzicem, dobrowolnych, ale obowiązujących dla obu stron, chłopi zostali uznani (wreszcie!) za członków wspólnoty narodowej. I to w samej Konstytucji trzykrotnie. Tam, gdzie mowa o tym, iż „lud rolniczy … najliczniejszą w narodzie stanowi ludność, a zatem i najdzielniejszą kraju siłę”, w artykule o wojsku, gdzie czytamy, iż „wszyscy przeto obywatele są obrońcami całości i swobód narodowych”, a poniekąd też w artykule o szlachcie, którą uznaje się „za najpierwszych obrońców wolności”, a nie jedynych, jak dotąd.
Współcześni przywiązywali ogromną wagę do artykułu o tronie dziedzicznym, który konserwatyści wiązali z „niewolą”. My musimy pamiętać, że artykuł ten odsłaniał pewną słabość Ustawy Rządowej, bowiem nie wskazywał dynastii. Władzę miał po Stanisławie Auguście przejąć Elektor Saski Fryderyk August, który nie miał syna. Dlatego jego córkę uznano za „infantkę polską” i dopiero jej mąż miał przesądzić o dynastii.
Dlaczego zdecydowano się odebrać prawa wyborcze najbiedniejszej szlachcie (tzw. gołocie)? To z pewnością wyróżnia naszą konstytucję na tle innych ustaw zasadniczych, które co do zasady rozszerzały prawa wyborcze na kolejne grupy społeczne.
Szlachta nieposiadająca w praktyce często stawała się na sejmikach grupą, wywołującą burdy, zwiezioną przez magnatów po to, by przebieg sejmiku zakłócić („wieloliczność ciemnych, niewiadomych, a często i pijanych losami Rzeczypospolitej zarządzałaby”, jak to określił król na wiadomość, że republikanie chcieliby z sejmików uczynić głównego ustawodawcę). To w ustawie o sejmikach z 24 marca 1791 r., włączonej później do Ustawy Rządowej 3 maja, nową regulację o gołocie przyjęto. Wiązała się ze specyficznym polskim doświadczeniem magnackiej przewagi i stanowiła na nią remedium. W ogóle w myśli jednego z najważniejszych ideologów Sejmu Wielkiego, księdza Hugona Kołłątaja, podmiotem rządzącym w pomajowym państwie mieli być posiadacze; i ci ze stanu szlacheckiego, i ci z miejskiego. Warto przypomnieć, że w epoce nowożytnej posesję (lub kapitały) traktowano jako rękojmię odpowiedzialności ich właścicieli.
Edmund Burke nazwał Konstytucję 3 maja „najczystszym” dobrem publicznym, jakim kiedykolwiek obdarowano ludzkość. Jak generalnie przyjęto na świecie uchwalenie tej ustawy zasadniczej?
Stanowisko Emunda Burke’a jest najbardziej znane i cenione ze względu na jego autorytet. Prymas Michał Poniatowski, który po uchwaleniu Konstytucji 3 maja powrócił do Warszawy, osobiście mówił w sejmie, że ze strony swych angielskich znajomych i przyjaciół otrzymał wiele gratulacji z powodu Ustawy Rządowej 3 maja. A chciałabym się też odwołać do opinii pruskiego ministra Ewalda Friedricha Hertzberga, wiele znaczącego zarówno za Fryderyk Wielkiego, jak i za jego następcy. Otóż Hertzberg bardzo poważnie ostrzegał, że „Polska otrzymała rząd trwały i lepiej zorganizowany niż Anglia, stanie się przeto niebezpieczna dla Prus, wcześniej czy później odbierze Prusy Zachodnie, a może także i Wschodnie”. Te przewidywania, poczynione nie na potrzeby propagandy, tylko w cieniu gabinetu, najlepiej świadczą o tym, jak Europa oceniała dzieło 3 maja. I dobitnie świadczy o jego znaczeniu reakcja Rosji – zbrojna interwencja przeciw konstytucyjnej Rzeczypospolitej w maju 1792 r.
Jak ważnym symbolem była Konstytucja 3 maja dla kolejnych pokoleń? Jak wiele z jej ducha przetrwało?
Same regulacje Ustawy Rządowej 3 maja zdezaktualizowały się stosunkowo szybko – pamiętajmy, że konstytucja, jaką oktrojował Księstwu Warszawskiemu Napoleon, przyjmowała równość obywateli wobec prawa. To inny świat niż ustrój stanowy. Na krótką metę twórcy majowej konstytucji mieli poczucie, że powierzono im uratowanie państwa przed rozbiorem i że się z tego zadania wywiązali. Długofalowe znaczenie Konstytucji, którą wskutek rosyjskiej interwencji wojskowej i przegranej przez nas wojny tak szybko unicestwiono, leży w sferze psychologii zbiorowej czy też mitu narodowego. Wypracowanie i przyjęcie konstytucji stało się dla polskiego społeczeństwa dowodem, że „wolni od hańbiących obcej przemocy nakazów” i w „tej dogorywającej chwili, która nas samym sobie zwróciła”, potrafiliśmy dokonać wielkiego, zbawiennego dla państwa dzieła.
Rozumiano, że trzeba się śpieszyć, choć nie wiedziano, że Katarzyna nie interweniowała tylko dlatego, że postanowiła udawać, iż wydarzenia w Polsce jej nie obchodzą i uderzyć dopiero po pokonaniu Turcji. Byliśmy (i jesteśmy) dumni z tego, że pokonaliśmy „zadawnione rządu naszego wady” i stworzyliśmy ustrój, w którym państwo mogło sprawnie funkcjonować. Głosy uznania z zagranicy dodatkowo nas w tym utwierdzały. Przyjmując Konstytucję 3 maja Polacy odzyskali szacunek dla siebie, bo rozumieli, że dokonali rzeczy wielkiej. Odzyskali szacunek także dla swego politycznego dziedzictwa, dla swej politycznej tradycji, z której – wzbogacając ją najnowocześniejszymi osiągnięciami myśli zachodnioeuropejskiej – Konstytucję zbudowali. Ta świadomość wzmacniała wolę walki o odbudowę państwa w latach niewoli. Było o co walczyć.